Mianowicie - rytuał ten sam. Jedynie teraz tuż po pracy korzystałam z niego na "styrane" opuszki i pięty. Jego zapach rozprowadza się po całym mieszkaniu i niesamowicie koi zmysły. Jako peeling sam w sobie jest za słaby na zdarcie zrogowaciałego naskórka, dlatego tuż przed skorzystaniem z niego używam pumeksu. Efekt po jest znacznie lepszy i bardziej odczuwalny. To co w szczególności zasługuje na uwagę to fakt, że stopy tuż "po" są niezwykle miękkie i nie czuje potrzeby aby zastosować dodatkowo po nim krem.
Zauważyłam że pozostawia stopy na dłużej świeże i zapach na nich utrzymuje się do rana - czyli jk najbardziej na plus. Jak dla moich niewygórowanych potrzeb, spisuje się świetnie i prędko z niego nie zrezygnuję. Skład prosty, naturalny - daję okejkę ;) Z nim jesień, a także każda inna pora roku będzie równie przyjemna. Można napisać wiele, ale liczy się jedno - zadowolenie z efektu a takie właśnie mam!
Chętnie bym taki peeling przytuliła <3 Uwielbiam zapach zielonej herbaty :)
OdpowiedzUsuńIntrygujące cacko, aż chciałoby się posmarować po zmęczeniu całodniową podróżą :)
OdpowiedzUsuńUcieszyłam się, czytając o takim trio, bo właśnie z kocem, książką i zieloną herbatą spędzam teraz czas ;)
Lubię takie peelingi :)
OdpowiedzUsuńo kurczę w takim razie coś jak najbardziej dla mnie ;D
OdpowiedzUsuńz tej firmy jeszcze nic nie miałam, ale chętnie spróbuję ;)
OdpowiedzUsuńTakie, świeże zapachy lubię.
OdpowiedzUsuń:-)